13 maja 2011

Koczownik ze mnie

Trudno pisać posty gdy nie przydarzają się żadne niesamowite przygody. Czas najwyższy porzucić koczowniczy tryb poszkolny (autobusik -> obiadek -> ewentualnie lekcje -> książka/komputer ku uciesze szatana xD -> wieczór -> lulu) i zasmakować jakiejś przygody godnej Kolumba, Magellana czy Kubusia Puchatka. To po części tyczy z relacjami międzyludzkimi oraz bywania tu i tam. Boże, nie podołam. To sprawa trudna. Różni ludzie wymagają, dajmy na to standardowego, uniwersalnego humoru. Zapomnij, Smekta. Edukacja w jeleniogórskim Hogwarcie oraz dziwna paczka ludzi, z którymi chętnie usiadłabym w ławce* odbyły swe piętno na mojej kondycji humorystycznej; azotki ą-ą**, jestem porypana. Zadanie integracji w celu badania zjawisk wokół Homo Sapiens będzie przełomowe. Złamie mnie.

Kurde, notka jest do dupy. Pokręcona i chaotyczna niczym lekcje u pani N. 
Sajonara, czekam na przygody...


*Dziś dostałam w łapki ankietę dotyczącą odtrącenia przez społeczność. I od razu tłumacze tą ciemność z pierwszego akapitu. Jednym z zadań było wypełnienie tabeli. Przy nazwiskach rubryczki: "chciałabyś/nie chciałabyś usiąść z osobą w ławce" oraz "zaprosiłabyś/lub nie osobę na swoje przyjęcie urodzinowe". No, teraz wszystko już jasne, rajt
**Przykład humoru. Lamskość nad lamskościami. Amen :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz